Na kolekcjonerów w Polsce zarzuca się kolejne przynęty, kusi nowymi modami.  Ci z najbardziej wypchanymi portfelami jak kania dżdżu łakną tylko dwóch rzeczy. Po pierwsze, efektownego XIX-wiecznego malarstwa akademickiego. Pomimo zgryźliwości publicystów i kręcących nosem historyków sztuki, gotowi są wydać gigantyczne pieniądze na efektowne i perfekcyjnie malowane, choć z historycznego punktu widzenia zupełnie nieistotne dzieła mistrzów stylu. Dane mówią zresztą same za siebie: wśród najdrożej sprzedawanych na aukcjach w Polsce obrazów od lat królują Wierusz-Kowalski, Józef Brandt, Czachórski, Siemiradzki. Po drugie zaś, liczą się nazwiska ze szkolnych podręczników (i to raczej tych ze szkoły podstawowej), a więc Jacek Malczewski, Gierymski, Józef Chełmoński, Wyspiański.

Mniej wybredni, po części z konieczności, są klienci mniej zamożni. Tu z kolei bardzo ważna jest tematyka. I znów od lat niesłabnącym uczuciem darzymy batalistykę (najlepiej z końmi). Wysoko cenione są też sceny rodzajowe, następnie pejzaże, akty, martwe natury. Gorzej z portretami, a już malarstwo o tematyce religijnej, nawet najwyższej próby, z góry skazane jest na klęskę. Choć przecież tak czcimy święte obrazy w kościołach, w domach już mieć ich nie chcemy. Jesteśmy za to zdecydowanymi patriotami; sztuka obca (może z wyjątkiem niemieckich landszaftów) zdecydowanie nie cieszy się wzięciem. Podobnie jak obrazy, które powstały do połowy XIX w. Choć na rynku pojawiają się z rzadka, chętnych na nie raczej brakuje.

Obszarów niedowartościowanych jest zresztą więcej. Pomimo sporych wysiłków domów aukcyjnych, ciągle jeszcze nie udało się w kraju rozbudzić kolekcjonerstwa fotografii artystycznej, tak popularnej na świecie. Naprawdę unikatowe prace kupić można u nas po kilka tysięcy złotych. Wyjątkiem jest „Autoportret” Witkacego, sprzedany za 135 tys. zł. Podobnie jest z rzeźbą. Nawet prace takich mistrzów jak Alina Szapocznikow czy Xawery Dunikowski, mimo że na rynek trafiają sporadycznie, sprzedają się w cenach 30–40 tys. zł, czyli podobnie jak przeciętne obrazy przeciętnych malarzy. I w końcu grafika. Pomimo dość atrakcyjnej rynkowej oferty, ciągle przez kolekcjonerów traktowana po macoszemu, tylko w absolutnie wyjątkowych przypadkach przebija się przez granicę 10 tys. zł. I wszystkim, którzy myślą o sensownym zainwestowaniu pieniędzy, te właśnie rejony polecić wypada.

Osobliwością polskiego rynku sztuki jest i to, że wyjątkowo mocno trzyma się sztuka określana pogardliwie jako arte-polo. Twórcy, których nie wystawia się w znaczących galeriach i muzeach, o których milczą historycy sztuki, których lekceważą kuratorzy i krytycy, osiągają zawrotne ceny i nie narzekają na brak klientów. To m.in. przypadek Wojciecha Siudmaka, Tomasza Sętowskiego, Jacka Yerki. Pierwszy z nich ma już na swym koncie aukcyjne transakcje w wysokości 80, 90, a nawet 170 tys. zł. Ten problem dotyczy także popularnego, nieżyjącego już Zdzisława Beksińskiego. Specjaliści bardzo wysoko cenią sobie jego wczesne prace: fotografie i reliefy. Te jednak na rynku pojawiają się rzadko, a i tak budzą umiarkowane emocje. W 2005 r. wystawiono na sprzedaż wyśmienity rzeźbiarski „Tryptyk” i nie znalazł nabywcy nawet za wywoławczą cenę 21 tys. zł. Tymczasem jego obrazy z kościotrupami i katastroficznymi pejzażami idą jak świeże bułeczki po cenach kilkakrotnie wyższych.
A więc patriotyzm odgrywa ważną rolę w naszym życiu, a w niektórych przypadkach przynosi nam także profity.

UWAGA! Chcesz zamieścić ten artykuł na swojej stronie?
» Pamiętaj o zachowaniu formatowania tekstu i ewentualnych odnośników do reklamowanych stron w formie aktywnej.
» Zamieść informację na temat pochodzenia artykułu wstawiając pod nim poniższy kod w niezmienionej wersji:

» Pochwal się w komentarzach gdzie zamieściłeś artykuł. Na pewno jego autor ucieszy się z tego i z chęcią odwiedzi Twoją stronę.